fbpx

Dracena smocza. Wspomnienie podróży.

smocza krew

Dzisiaj trochę o podróżach. Może już planujecie wakacje, a może właśnie wróciliście z urlopu majowego. Ja majówkę spędziłam w pracowni, ale wcześniej odbyłam „kwietniówkę”. W pierwszej połowie kwietnia byłam w Lizbonie, w odwiedzinach u D&J. Było dość deszczowo i wietrznie, ale nie przeszkodziło to wcale w naładowaniu baterii i zebraniu masy inspiracji. A nawet materiałów i surowców do barwienia! Mając dobrych przewodników, trafiłam na prawdziwe skarby botaniczne i artystyczne. Na początek kilka słów o przyrodzie portugalskiej.

Pierwsze wrażenie, trwające aż do dziś, jest takie, że rośliny w Lizbonie są wielkie. Ogromne, potężne, czasem aż monstrualne. Wygląda na to, że zasilane częstym słońcem oraz powietrzem znad oceanu, mogą piąć się w górę i osiągać gigantyczne rozmiary. Drzewa, bo tych w mieście najwięcej, przykuwały moją uwagę nie mniej niż piękne azulejos. Właściwie na każdym skwerze można dostrzec ciekawe, niespotykane u nas odmiany, a także warianty popularnych kwiatów doniczkowych – oczywiście w wersji maxi 🙂
Wybaczcie, że nie oznaczam gatunków, mnie najbardziej porywają w nich inspirujące kształty i struktury. Podejrzewam jednak, że z łatwością rozpoznacie avokado i fikusa.

portugalia portugalia portugalia
Wycieczkę do Lizbońskiego ogrodu botanicznego uznałam za musową. Ogród, założony w drugiej połowie XIX wieku, jest obecnie jednym z obiektów wchodzących w skład Narodowego Muzeum Historii Naturalnej i Nauki, a także zabytkiem objętym programem prac konserwatorskich. Zdecydowanie największą jego część stanowi arboretum, które prezentuje szeroką kolekcję egzotycznych drzew i krzewów. Pięknych, dorodnych, o ciekawych kształtach, strukturach i formach. Bardzo inspirujących dla artystów.
Nie będę ukrywać – nie tylko po natchnienie się tam wybrałam 😉 Chciałam nazbierać trochę surowca barwierskiego, o którym usłyszałam od D&J. Miałam chrapkę na jedno konkretne drzewo… Dracenę smoczą.
dracena smocza

Dracena smocza, smokowiec, smocze drzewo, (Dracaena draco L.) to oryginalnie gatunek występujący na Azorach, Maderze, Wyspach Kanaryjskich i Wyspach Zielonego Przylądka. Można go także spotkać w niewielkich siedliskach na północno-zachodnim wybrzeżu Afryki. Obecnie jest jednym z gatunków zagrożonych w swoim naturalnym środowisku, chronionych, znajdujących się na Czerwonej Liście IUCN (International Union for Conservation of Nature).
Dlaczego dracena mnie tak mocno zainteresowała? Otóż roślina ta jest źródłem tzw. smoczej krwi, czyli naturalnej żywicy w kolorze czerwonym. Smocza krew była używana całe stulecia przez wiele cywilizacji do celów medycznych, ale także do farbowania tkanin, bejcowania drewna (***edycja 22.11.2018 – przepis na ciekawą bejcę do drewna znajdziecie poniżej), do celów rytualnych i magicznych. Od starożytności ceniono jej właściwości antybakteryjne, antyoksydacyjne oraz tamujące krwawienie, z których pożytek miały głównie ludy tubylcze. Podobno smocza krew polana na ranę poparzeniową tworzy zastygającą na skórze powłokę i niweluje ból. Jest to zgodne z naturalną, pierwotną rolą czerwonej żywicy w życiu rośliny: chroni ona uszkodzoną korę przed grzybami i insektami, a nawet oddziela zainfekowany fragment drzewa od jego zdrowej części. Po odkryciach geograficznych smocza krew dotarła do Europy, gdzie w średniowieczu służyła jako pigment w malarstwie oraz do pisania manuskryptów. Obecnie jest bardzo popularnym składnikiem kosmetyków odmładzających oraz, w postaci kropli, lekiem „na wszystko”.

Czerwoną żywicę otrzymuje się poprzez nacięcie kory draceny smoczej. Wówczas z drzewa wypływa czerwona, gęsta ciecz. Chyba domyślacie się, że nie w ten sposób chciałam pozyskać nieco smoczej krwi! Wolałam, bez kaleczenia rośliny, skorzystać z dostępnych odpadów. Okazało się, że pod drzewem leży cała masa suchych liści, które u nasady mają sporo czerwonego pigmentu. Zapowiadało się na oszałamiający sukces barwierski 😉

dracena smocza

Nie miałam nic do stracenia i zebrałam spory bukiet suchych liści. Bez skrupułów – choćbym zebrała i 100 razy więcej, nie byłoby to zauważalne, tak wiele leżało ich pod drzewem. Właściwie tworzyły gęsty naturalny dywan.

smocza krew

Odcięłam końcówki i zapakowałam do plecaka… Na lotnisku nikt nie zwrócił uwagi na moje skarby, z radością więc po powrocie zaniosłam je do pracowni. Nigdzie natomiast nie mogłam znaleźć źródła mówiącego o tym, jak wydobyć pigment z suchych liści. Coś mi podpowiadało, że najlepiej by było wytłoczyć z nich sok, ale ostatecznie zdecydowałam się na tradycyjne wygotowanie.

smocza krew

Po kilku godzinach gotowania kąpiel barwierska stała się bursztynowa, a nawet czerwonawa, ale na tkaninach nie było śladu czerwieni. Wyjęłam jedną nasadę i przycisnęłam ją do papieru – zostawiła ślad w kolorze czerwonym! Więc barwnik był w liściach, ale nie za bardzo chciał wiązać się z włóknami. Śledziłam sprawę cały dzień, ale nie nastąpiły żadne rewelacje… Nie wszystko złoto, co się świeci! Podjęłam jeszcze jedną próbę i podzieliłam kąpiel na dwie części, do jednej z nich dodając porcję ałunu. Podgrzałam wszystko ponownie, dodałam próbki jedwabiu, który zwykle dużo intensywniej się zabarwia i zostawiłam na noc.

Na drugi dzień moje smocze próbki miały już jakiś kolor. Określiłabym go jako cielisty, w kierunku różu. Jedwab, zgodnie z przypuszczeniem, zafarbował się mocniej i ma kolor ochry. Próbki podgrzewane z ałunem osiągnęły nieco bardziej żółte odcienie od tych bez zaprawy. Mokre, wygotowane liście po przyciśnięciu do kartki papieru wciąż malują na czerwono! A zatem gdzieś, głęboko ukryty jest barwnik dające czerwone kolory. Może kiedyś uda mi się ponownie wypróbować farbowanie smoczą krwią…

smocza krew
***
A oto przepis na bejcę do drewna, który znalazłam w XIX-wiecznej pozycji Piast Czyli Pamiętnik Technologiczny. Obeymuiący przepisy dla gospodarstwa domowego i wieyskiego, ogrodnictwa, sztuk pięknych, rękodzielń i rzemiosł, niemniey lekarstwa domowe, pospolite i zwierzęce. TOM VIII, Warszawa 1829.

Przepis ukryty jest w rozdziale pt.:
W Niemczech używany sposób nadawania iaworom, wiązom i innym twardym drzewom postaci machoniu

Porznąwszy iawor lub wiąz na cienkie deseczki, i wycheblowawszy, zwilża się serwaserem czyli kwasem saletrowym, wodą rozwolnionym: bierze się kilka drachm krwi smoczey (sanguis draconis), stósownie do wielkości użytego drzewa, połowę tey ilości korzeni łomikamienia farbierskiego (lithospermi tinctorii) i ćwierć teyże ilości aloesu: rozpuszcza się to wszystko w spirytusie, biorąc go 4 uncye na drachmę krwi smoczey. Jak wyschną deseczki, poleruy ie farbą za pośrednictwem gąbki, lub szczoteczki malarskiey. Tak wypolerowane drzewo iaworowe lub wiązowe, do tego stopnia naśladuie machoń, że przypatrujący się w zupełnem zostaje względem niego złudzeniu. 

Tagi: , , , , , , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to Top
pl_PLPL