fbpx

Len naturalnie farbowany roślinami w wersji slow fashion.

len farbowany naturalnie
Autor
26 listopada 2021

Nasza pracownia jest otwarta na współpracę przy różnych projektach. Jedne z nich są typowo artystyczne, inne zaś bardziej użytkowe i komercyjne. Nie zamykamy drzwi dla nikogo, bo wierzymy, że dzięki naturalnemu farbowaniu włókien świat współczesnej mody może wyglądać inaczej. Lżej, zdrowiej, przyjaźniej. Zarówno dla nas – użytkowników, noszących ubrania barwione roślinami, jak i dla osób pracujących przy powstawaniu tych ubrań. Nade wszystko jednak wiemy, że w ten sposób odciążamy Ziemię z chemii pływającej w rzekach, gruntach itp.

Współpraca z Dzikimi Barwami

Coraz częściej pomagamy projektantom, markom i artystom w tworzeniu naturalnego i zdrowego koloru na włóknach. O niektórych efektach z naszej współpracy z markami modowymi już wiecie z działu => WSPÓŁPRACA . Jednak nie znacie szczegółów, jak to wyglądało krok po kroku. A to jest kluczowe dla zrozumienia idei slow fashion, mody zrównoważonej i przyjaznej dla planety. Dziś chcę Wam opowiedzieć o tym, jak powstały lniane koszule barwione roślinami w pracowni Dzikie Barwy. Zamówiła je polska marka Roe&Joe.

len farbowany naturalnie

Pierwsze spotkanie

Nie pamiętam pierwszej wymiany mailowej z dziewczynami, ale pamiętam nasze pierwsze spotkanie w pracowni, we wrześniu 2020. Było pełne delikatności i profesjonalizmu zarazem. Karolina, założycielka marki oraz Azja, projektantka, przywiozły len, który miał posłużyć do próbnego farbowania. Przejrzałyśmy wspólnie kolory z moich pudeł i ostatecznie zostały wybrane 3 odcienie. Kluczem podstawowym była barwa, ale dodatkowym rośliny. Założyłyśmy, że będą to lokalne surowce, które zbiorę w okolicy. Padło na brudny róż z szyszek świerku, zieleń z liści brzozy oraz fiolet z szyszek sumaka. Zapowiadała się bardzo drzewiasta kolekcja!

Ustaliłyśmy wolumen, w sumie kilkanaście kilogramów lnu, co przełożyło się na ponad 100 metrów bieżących tkaniny. Jak na nasze małe, dwuosobowe studio, to nie tak mało. Choć każdy, kto pracuje w modzie wie, że to prawie nic 🙂

Ruszyliśmy na zbiory. Brzozę mieliśmy z poprzedniego sezonu. Sumak zebraliśmy na wsi pod Łodzią. Było słoneczne październikowe popołudnie. Zamotałam Gaję w chustę (oczywiście farbowaną roślinami) i zbieraliśmy z Dawidem owocostany sumaka. Z szyszkami świerku było zdecydowanie więcej pracy. Część zebraliśmy w okolicach naszego siedliska, inne w Lesie Grotnickim, jeszcze inne nie pamiętam gdzie. Trochę to trwało. Całe szczęście mieliśmy wtedy dostęp do dużego magazynu, bo zebrało się tego wszystkiego naprawdę sporo.

naturalne barwniki do tkanin

Próby.

Przyszedł czas na próby. Kolory na lnie wyszły praktycznie idealne z wybranymi, co nie było oczywiste, bo wzorcowe tkaniny to była bawełna o różnorodnym splocie i gramaturze. Spisywałam receptury co do grama, żeby wiedzieć, jak je potem odtworzyć na większych formatach. Niestety okazało się, że lekkie przebarwienia i nierównomierne rozłożenie koloru nie wchodzi w grę w przypadku tej kolekcji. Dziewczyny obawiały się, że klientki zobaczą w nich błąd, plamę, a nie ślad rośliny i unikatowego procesu. Było to zrozumiałe, stąd robiłam kolejne próby, doskonaląc kilka aspektów barwienia.

len farbowany naturalnie

Autorskie receptury.

W międzyczasie nastąpiła zmiana wyobrażenia dziewczyn co do zieleni, dlatego trzeba było poszukać jej na nowo. Miała być jednak jaśniejsza i mniej zielona, bardziej zimna i stonowana. Taka trochę jak przez mgłę. Ostateczny, wyjątkowy odcień osiągnęłam tworząc własne proporcje z mieszanki roślin: ziela krwawnika pospolitego oraz liści brzozy brodawkowatej. Krwawnik zwykle daje chłodne odcienie, co przełożyło się na idealną barwę lnu.

Okazało się także, że szyszki świerku nie spełnią naszych oczekiwań. Przyczyna była bardzo prosta: nie dało się ich oczyścić z żywicy, która zostawiała żywiczne stemple na dużych kuponach lnu. A zatem czekało mnie odtworzenie koloru… z innym surowcem roślinnym. Jakim? Nie miałam na początku pomysłu, bo złamany róż świerkowy jest nie do podrobienia. A jednak wieloletnie doświadczenie w farbowaniu pozwoliło mi na stworzenie kolejnej autorskiej receptury na chłodny złamany róż. Proporcji szukałam długo, w końcu się udało. Kłącze marzanny barwierskiej wraz z drewnem sandałowca czerwonego, wymieszane w odpowiednich proporcjach, zabarwiły len na pożądany kolor. Dziewczyny nazwały go „dusty pink”.

Podobnie zmian wymagał trzeci z gotowych już kolorów, szaro-fioletowy. Miał być jaśniejszy i cieplejszy. Znowu przydała się moja słabość do sumaka. Akurat doskonale wiem, kiedy daje cieplejsze odcienie szarości, kiedy bardziej fioletowe. Rozpracowałam przepis, tym razem niektóre składowe kąpieli barwiącej wynosiły mniej niż 1% wagi włókien. A więc trzeba było dokładnie, naprawdę dokładnie (!) wymierzyć wszystko, każdy farbowany kupon, każdą porcję surowca i zaprawy. Poczułam się przez chwilę jak chemik, nie alchemik 😉 Ale było warto, kolor jest absolutnie niepowtarzalny, perłowy.

len farbowany naturalnie

Czas.

Wszystkie próby i poszukiwanie kolorów zajęło ponad pół roku. Wysyłki między Łodzią a Warszawą krążyły często, bo nie sposób zaakceptować próbki koloru na podstawie zdjęć. Dodatkowo robiliśmy próby kurczliwości lnu, próby na niciach – jak przyjmują barwniki w zależności od składu, próby światłoczułości i prania. Było tego sporo, ale było warto. Mogliśmy ręczyć za kolory i len, gotowy do szycia.

Farbowanie kolekcji.

Na czas farbowania docelowego lnu nasza pracownia zamieniła się w małą manufakturę. Nic innego się wtedy nie działo w Dzikich Barwach. Proces był długi i wymagający maksymalnego skupienia. W dalszej części wyjaśnię dlaczego… Ale najpierw pokrótce przedstawię, jak wyglądał nasz dzień, a właściwie cykle barwienia rozłożone na 3 dni 🙂

len farbowany naturalnie

Dzień 1.
Wieczorem ważymy kupony, które będą farbowane nazajutrz. Przeliczamy proporcje roślin i zapraw. Zalewamy rośliny wodą, w kilku garnkach, do namoczenia. W każdym garnku będzie barwiony tylko jeden kupon (na jedną koszulę).

Dzień 2.
O świcie, między 5 a 6 rano, Dawid nastawia kąpiele. Pilnuje czasu podgrzewania oraz gotowania. Chodzi o to, żeby każdego kolejnego dnia rośliny na dany kolor gotowały się tak samo długo. Potem wyłącza kuchenki i mierzy czas przeznaczony „do nasączenia”. Następnie odcedza każdy garnek osobno, bardzo dokładnie. W tym celu wymyśliliśmy dodatkowe rozwiązania w pracowni.
W okolicy południa wymieniamy się, ja wstawiam odcedzone kąpiele na palniki i wrzucam do nich odmierzone zaprawy. Czasami w procesie powstawania jednego koloru biorą udział 2 zaprawy, a czasem tylko jedna. W tym czasie też moczę len w wodzie, żeby lepiej przyjął barwniki.

Kiedy wszystko jest gotowe, wkładam kolejno do każdego garnka po jednym kuponie tkaniny i od razu zaczynam intensywnie mieszać. Mieszanie sprawia, że kolory rozłożą się równomiernie, jest absolutnie konieczne. Odkrywam pokrywkę garnka nr 1, mieszam, zakrywam, robię krop w prawo, odkrywam pokrywkę garnka nr 2, mieszam, zakrywam, krok w prawo, zdejmuję pokrywkę garnka nr 3, mieszam, zakrywam, robię trzy kroki w lewo i ponownie odkrywam pokrywkę garnka nr 1… Na początku były cztery garnki, ale jednak odległość czasowa między nimi była na tyle duża (pewnie 1-2 minuty), że zdarzały się plamy i nierównomierne wybarwienia. A zatem w grę wchodziły maksymalnie 3 garnki na jedną osobę 🙂 Mieszanie i podgrzewanie kuponów trwało kilka godzin. Przyznam, że w tym czasie nie mogłam nic innego robić. Wyjście do toalety musiało poczekać, kawa też. Próbowałam słuchać podcastów, muzyki, wywiadów… Ale barwniki z roślin wymagają całkowitej, nierozproszonej uwagi. Brzmi niewiarygodnie? Myślę, że zawodowy kucharz też przyzna, że aby potrawa była jedyna w swoim rodzaju, nie może powstawać przy okazji, musi na niektórych etapach zawłaszczyć pełną uwagę gotującego.

Wracając do naszego procesu. Po odpowiednio długim czasie, mierzonym co do minuty, kupony wyciągam z garnków i płuczę pod bieżącą wodą. Następnie pakuję je do wanienki, truchtem biegnę do auta, zawożę do domu i od razu wrzucam do pralki. Chodzi o to, żeby nie zdążyły wyschnąć. Pranie, drugie pranie i ja lub Dawid zabieramy tkaniny z powrotem do pracowni, aby je powiesić do wyschnięcia. Jest już całkiem późny wieczór.
Zalewamy rośliny na kolejny dzień barwienia…

Dzień 3.
Suche kupony składamy na stosik, zabieramy się za kolejny dzień barwienia. Dziś też pofarbujemy len na tylko 3 koszule.

len farbowany naturalnie

Sztuczki farbiarki

Nie mogę zdradzić wszystkich sztuczek, które doprowadziły do stworzenia gładkich i niemalże identycznych wybarwień. Na pewno kilka z sekretnych umiejętności przekażę Wam kiedyś na warsztatach, ale muszę też przyznać, że w tego typu pracy to praktyka czyni mistrza. Choćbym znała całą teorię, choćbym recytowała na pamięć wszystkie zalecenia, tutaj bardziej przydała się pamięć moich dłoni.

len farbowany naturalnie

Co po farbowaniu?

Po barwieniu kupony odesłaliśmy do pracowni krawieckiej Roe&Joe i z niecierpliwością czekaliśmy na pierwsze odszyte koszule. Choć Azja regularnie wysyłała nam zdjęcia z showroomu, czułam, że spotkanie na żywo, dotknięcie tych ubrań będzie nieporównywalne. Jak wiadomo, szycie trwało odpowiednio długo. Również z racji tego, że „normalnie” kupony na trafarety są cięte nożem termicznym zbiorczo, czyli tnie się wykrój na wiele ubrań jednocześnie, to jedno cięcie. A w tym przypadku, materiał nie był rozwinięty z belki i każdy kupon był cięty osobno. Tak wygląda moda slow 🙂

Sesja zdjęciowa

Kiedy już koszule zostały uszyte, umówiłyśmy się z dziewczynami na sesję zdjęciową. Założeniem marki była sesja na łonie natury, w miejscu dzikim. Zaproponowaliśmy, że może warto pokazać koszule w okolicy naszego siedliska, tam, gdzie zbieraliśmy niektóre rośliny barwierskie do tego projektu? Ten pomysł bardzo się spodobał. Akurat w tym samym czasie Roe&Joe wyprodukowało ciuszki dziecięce barwione roślinami w zupełnie inny sposób (tajemna farbiarnia nie jest mi znana :)). Dlatego na sesji byłyśmy modelkami razem z Gają.

len farbowany naturalniefot. Marta Kowalska Photography

Muszę przyznać, że kiedy ubrałam koszule, których materiał bazowy tyle razy przeszedł przez moje ręce, poczułam się miękko i miło. W dodatku miałam wrażenie, że te ubrania „wróciły do domu”, do macierzy, do miejsca, skąd pochodzą… Akurat w naszym ogródku dojrzewał len włóknisty… A niedaleko rosły sumak, brzoza, na łące bielił się krwawnik. To było bardzo mocne uczucie połączenia. Za aparatem stała Marta, która świetnie to wyczuła i pokazała naturalne piękno lnu, roślinnych kolorów, w świetle letniego, zachodzącego słońca. W powietrzu czuć było zbliżające się żniwa.

Koszule

Jako wielbicielka lnu powiem, że tego typu ubrania, czyli luźne, romantyczne koszule z długim rękawem, można nosić cały rok. Kiedyś tak się ubieraliśmy, len blisko ciała, a jako zewnętrzna warstwa wełna. Sama to praktykuję od lat, dzięki czemu moja skóra dobrze oddycha, jest mi ciepło, ale nie zbyt ciepło.

len farbowany naturalniefot. Marta Kowalska Photography

Przymierzyć i nabyć koszule barwione roślinami możecie w nowo otwartym butiku Roe&Joe, przy ulicy Koszykowej w Warszawie. Jeszcze kilka zostało 🙂

Jakość – Szybkość – Cena

Kiedyś widziałam bardzo trafną grafikę z możliwością interakcji. Przedstawiała trzy suwaki, każdy dotyczył jednej wartości, kolejno przedstawiały: jakość, szybkość i cenę. Kiedy jakość rosła, szybkość malała, a cena rosła… kiedy cena malała, malała też jakość, ale szybkość była duża. Nie dało się przesunąć wszystkich trzech suwaków na maksimum, one się wzajemnie wykluczały. Ta grafika pokazuje doskonale, że nie jest możliwe zachowanie wysokiej jakości przy dużej szybkości i niskiej cenie. Dotyczy to wszystkich typów sztuki, rękodzieła, projektowania… w zasadzie każdej pracy ręcznej. Odnosi się także do slow fashion. Po prostu ten typ mody jest skupiony na stworzeniu produktów wysokiej jakości, a to wymaga czasu (dlatego jest slow) i odpowiedniej ceny (która zwykle nie jest mała).

len farbowany naturalniefot. Marta Kowalska Photography

Wdzięczność

Czuję ogromną wdzięczność, że Dzikie Barwy mogły współtworzyć tak ciekawą kolekcję… że mamy w naszym kraju odważne kobiety, które wierzą w swoje klientki, w świadomość współczesnego konsumenta. Wierzą, podobnie jak my, że to w naszych rękach leży tworzenie produktów, które czynią ten świat choć trochę lepszym. Dziękuję, Karolino, Azjo, Marto <3

 

 

Zdjęcie główne: Marta Kowalska Photography

Tagi: , , , , , , , , , , , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to Top
pl_PLPL