Spotkałam ostatnio jabłonkę. Uznałam ją za dziką jabłoń, a właściwie jabłoń dziką (Malus sylvestris). Jednak po przewertowaniu literatury zwątpiłam. Okazuje się bowiem, że ten gatunek jest wyjątkowo rzadki na niżu, a zdecydowanie częściej występuje jabłoń niska (Malus pumila Mill.). Sądząc po omszonych liściach, była zdecydowanie niska, a sądząc po małych owocach, bardziej dzika 😉 Będę musiała wrócić tam, by ją lepiej sklasyfikować. Tak czy siak, spotkanie z drzewem było niezwykłe. Wzbogaciło mnie o całą paletę barw.
Jabłoń rosła na samej granicy polany, a jej gałęzie wychodziły mocno na pole. Było to pole znajomego rolnika i wiedziałam, że za kilka tygodni podczas żniw jego kombajn zmiecie wszystko, co spotka na swojej drodze. Skoro więc gałęzie i tak miały się zmarnować, nazbierałam ich trochę do swoich celów. W sumie wyszedł z tego pięciolitrowy garnek liści i około litr połamanych gałązek. Niewiele, ale jak się okazało, nie ilość, a jakość!
Gałązki, jako twardy surowiec, zalałam w przeddzień wodą i zostawiłam w garnku ze stali nierdzewnej. Już krótko po zalaniu woda w garnku zabarwiła się na mocny, słoneczny żółty. Trochę jak w przypadku olchowych szyszek, a także kwiatostanów sumaka.
Liście zaś wstawiłam na kuchenkę od razu po zalaniu wodą, w garnku emaliowanym.
Proces barwienia w obu przypadkach wyglądał tak samo i trwał tyle samo czasu. Efekty również są bardzo zbliżone, a kolory doskonale widać na zdjęciu. Posłużę się więc jednym opisem.
Skarby od jabłonki, każdy w swoim garze, gotowały się ok. 2h + 1h, z przerwami. Pozostawione do wystygnięcia na noc, liście pachniały mocno owocowo, natomiast gałązki miały mocny, drażniący, ziemisty zapach. To była znajoma woń, jaką czuć przy gotowaniu ziół leczniczych – np. kory kaliny czy kory dębu. A zatem garbniki pachną mocno! Kąpiel z liści stała się bursztynowa, z odcieniem lekko w stronę rudości, była przejrzysta. Ta z gałązek podobnie, aczkolwiek bardziej miodowa, żółtawo-złota. Dobrze było mieć oba garnki obok i podpatrywać równocześnie.
Gotowane w odcedzonych kąpielach, bez zaprawy, pierwsze tkaniny miały kolory jasno-cieliste. Co ciekawe, wełna i jedwab poszły w kierunku ceglastego. W miarę wysychania, bawełniane i lniane tkaniny na brzegach [czyli tam, gdzie włókna są otwarte], złapały podobny, rudawy odcień. A zatem to, co najbardziej podatne, wchłania inny pigment. Niestety, bawełna po całkowitym wyschnięciu jest jedynie lekko kremowa. Ale włókna proteinowe trwają w kolorze.
Po dodaniu ałunu kąpiel mętnieje [w obu garnkach], zarazem dając słoneczne, żółte wybarwienia. Tego się nie spodziewałam!
Znamienne, że tkaniny farbowane gałązkami mają identyczny kolor, jak te barwione liśćmi, ale intensywniejszy o dwa, trzy tony. Malarsko określiłabym je jako żółcień kadmową: jasną [liście] i oranżową [gałązki]. A skojarzeniowo, to słońce i kurkuma. Jedna niewielka różnica odznacza się w wybarwieniu wełny i jedwabiu: liście nadal odznaczyły się na tych włóknach rudawo, natomiast gałązki je już całkowicie zażółciły.
Przyszedł czas na siarczan żelaza, który spisał się na medal. Po sukcesie z ałunem spodziewałam się nieziemskich wybarwień i tak też się stało!
Oczywiście zastosowałam siarczan na dwa sposoby:
1. W kąpieli zwykłej [gdy dodaje się siarczan wprost do garnka i farbuje białe tkaniny]
2. W kąpieli rozwijanej [takiej, gdzie najpierw farbuje się tkaniny na zaprawie ałunowej, by zyskały kolorową bazę, a potem farbuje je w kąpieli z siarczanem].
Otrzymałam w ten sposób kolejne cztery odcienie, zielonkawe i oliwkowe. Najpełniej barwniki związały się z jedwabiem, wełną i lnem, tworząc paletę złamanych zieleni. Len w postaci sznurka chyba najlepiej pokazuje różnice. Barwy z liści są chłodniejsze, mniej nasycone. Nazwałabym je znowu, malarsko: umbra, tabaczkowy, zgniła zieleń. Gałązki zaś dały zdecydowanie bardziej intensywne odcienie oliwki, khaki, patyny, starego złota…. Zdaje się, że wszystkie te kolory są obecnie bardzo modne!
Co warte uwagi: z kąpieli zwykłej uzyskujemy nieco bardziej zielonkawe tony, a z kąpieli rozwijanej są cieplejsze, podbite żółcieniami.
A tutaj już zestawienie całej palety kolorów, które wzbogaciły wizerunek barwierski dzikiej jabłoni. Myślę, że szybko do niej powrócę, by poszukać jeszcze innych wybarwień…