Nic nie jest wieczne. Również farby chemiczne oraz barwniki naturalne do tkanin. Jakoś jednak tak jest, że surowce i wytwory o składzie naturalnym, a także te robione ręcznie, powszechnie uznaje się za mniej trwałe, słabsze, gorzej działające i w ogóle nie warte zachodu. Szczęśliwie sytuacja ostatnimi czasy się nieco odwraca, rzemiosło wraca do łask, a część społeczeństwa zaczyna dostrzegać niebezpieczeństwa płynące z wszechobecnej chemii i syntetycznych dodatków do życia. Nie przeszkadza to wciąż wielu osobom wątpić w solidność naturalnych produktów. Nie jesteśmy pewni czy krem do twarzy bez konserwantów i ulepszaczy wygładzi zmarszczki, wolimy kupić przecier pomidorowy, niż samodzielnie spróbować go zrobić, jeśli ciuchy – to tylko markowe (bo przecież logo gwarantuje jakość), a pranie najlepiej zrobić „chemią z Niemiec” (bo lepsza, na Zachodzie dodają więcej esencji…).
Dlatego wcale nie dziwię się regularnym pytaniom i wątpliwościom na temat trwałości barwników roślinnych. Odpowiedź na te pytania brzmi: TAK. Barwy uzyskane za pomocą roślin są trwałe, są odporne na światło i na ścieranie. To też barwy, które przetrwają niejedno pranie. Przy czym powiedzmy sobie szczerze – trzeba wiedzieć, jak je takimi uczynić 🙂
Na trwałość koloru składa się kilka elementów. Przede wszystkim zależy ona od samych barwników – jakie substancje zawierają i z jakiej części rośliny pochodzą. Istnieją grupy barwników, które są skupione w twardych częściach roślin (korzenie, kora, drewno). Te mają zwykle najwięcej pigmentów, najczęściej pod postacią garbników czy kwasów. W związku z tym automatycznie będą trwalsze, niż subtelne kolory uzyskane z delikatnych i ulotnych kwiatów.
Po drugie, solidność wybarwień wynika z całego – długiego i skomplikowanego – procesu, który zaczyna się od przygotowania włókien, a kończy na suszeniu i przechowywaniu farbowanych produktów. Jakość surowca barwierskiego (roślin), ich ilość i sposób przyrządzenia kąpieli barwiącej, a także czas farbowania to dodatkowe elementy zmienne, budujące nasycenie oraz jego trwałość. O ile gotowanie roślin w celu wydobycia z nich barwników jest proste, o tyle dodanie odpowiednich substancji do kąpieli może nastręczać trudności. Co wybrać, ile dosypać i w jakim momencie użyć… czy to wpłynie na odcień, czy jedynie uwieczni.
Dodatki, o których mówimy, są nazwane zaprawami lub bejcami i mają ogromne znaczenie dla trwałości oraz tonacji kolorów. Przede wszystkim ich zadaniem jest niejako „wydobycie” koloru, a więc jego wzmocnienie, a ponadto połączenie cząsteczek barwników z cząsteczkami włókien. Mówiąc bardzo obrazowo, zaprawy mogą działać albo poprzez zmiękczenie wody i otwarcie włókien na barwniki albo jako nośniki, łączące się z jednej strony z cząsteczkami barwników, a z drugiej strony przylegające do włókien. Czasami dodatkowo „nadgryzają” włókna, by barwniki do nich wniknęły. Dzięki temu kolory przylegają na stałe do tkanin, dzianin, przędz itd.
W przypadku niektórych gatunków i surowców zaprawy nie są konieczne, a nawet zbędne. Barwniki doskonale łączą się z włóknami, bez wspomagaczy. Te rośliny lubię najbardziej, a należą do nich orzech włoski, szary i czarny, marzanna barwierska, galasy, kawa, awokado, sandałowiec czerwony, nawłoć późna i pospolita i inne. Natomiast istnieje lista roślin, które wymagają wsparcia, podobnie jak niektóre włókna, które bez użycia zapraw nie pofarbują się dobrze. Najczęściej zaprawiania potrzebują włókna pochodzenia roślinnego, a więc celulozowe. Z kolei te pochodzenia zwierzęcego (białkowe) świetnie łączą się z większością naturalnych farb. Wówczas zaprawy używa się po to, by niuansować kolory. Osoba wprawiona może za pomocą szczypty tajemniczego proszku bawić się barwami i stworzyć całą ich paletę, tylko z jednego garnka.
Podstawowymi zaprawami używanymi w naturalnym farbowaniu od tysiącleci są różne sole oraz tlenki, a także metale i ich stopy. Pierwsze źródła pisane na temat tych odczynników znajdziemy już w papirusach egipskich. Wówczas stosowano między innymi:
- ałun
- siarczan żelaza
- siarczan miedzi
- cynę
- cynk
- tlenek miedzi
- kwaśny winian potasu
- węglan potasu
Trzeba przyznać, że to już niemała lista. Aż do połowy XIX wieku, czyli do czasu, gdy manufaktury i fabryki zajmowały się masowym barwieniem tkanin za pomocą roślin, w menu zapraw niewiele się zmieniło. Przez kilka tysięcy lat ludzie stosowali bardzo podobne środki, choć w czasach nam najbliższych w postaci bardziej przetworzonych, chemicznych związków. W XVIII i XIX wieku zaprawy były łatwo dostępne, a farbiarze nabywali je w postaci gotowych proszków i płynów. Doszły środki niuansujące kolory, jak na przykład octan miedzi i octan ołowiu, a także kwasy wytwarzane z soli [przykładem jest kwas solny wodochlorowy, robiony z soli kuchennej, kwasu siarkowego i wody rzecznej]. Należy jeszcze wspomnieć octan aluminium, wodorotlenek sodu, siarczek rtęci, sodę kalcynowaną i kaustyczną, związki ołowiu. Z tamtego okresu zachowało się sporo przepisów na najlepsze zaprawy, które były stosowane w zależności od rodzaju tkaniny, ilości materiału, typu surowca barwierskiego, a wreszcie pożądanego koloru docelowego.
Ktoby atoli miemał, iż wskazane tu zaprawy, służące wprawdzie pod większą część kolorów, służą też ogólnie pod wszystkie kolory i farby, których do farbowania używać wypadnie, byłby w błędzie; gdyż zaprawa, podług rozmaitości roślin do farbowania użyć się mających, znacznie i rozmaicie się nieraz zmienia; co też czytelnik przy opisaniu każdej prawie rośliny farbującej wymienionem znajdzie.***
Współcześnie, gdy nie istnieją manufaktury barwiące tkaniny z metra, ani nawet przydomowe farbiarnie przyjmujące zlecenia, do użytku domowego świat barwierski stosuje kilka podstawowych zapraw. Są nimi najczęściej: ałun, siarczan miedzi, siarczan żelaza, octan glinu, winian potasu oraz wodorotlenek wapnia. A jeśli ktoś zajmuje się farbowaniem hobbistycznie i od święta, intuicyjnie myśli o occie i soli kuchennej, czasem sodzie oczyszczonej. I dobrze! Wszystko ma swoje miejsce w pracowni barwierskiej, choć trzeba szczerze przyznać – solą kuchenną nie zastąpimy siarczanu glinu 🙂 Jeśli jednak ktoś ceni sobie bezpieczeństwo własnych dróg oddechowych, a także środowisko naturalne, weźmie pod uwagę, że niektóre zaprawy są bardzo toksyczne. Na przykład ceniony przez rekonstruktorów historii siarczan miedzi jest substancją trującą, która w środowisku wodnym jest wielce szkodliwa dla żywych organizmów. A zatem nie powinna lądować w kanalizacji. A jednak pozwala zbudować oliwkowe zielenie i złote pomarańcze, brązy ciepłe burgundy… Czy to nie kuszące? Dla zdeterminowanych jest rozwiązanie – można zbierać zaprawione ciecze do baniaków i wywozić do stacji oczyszczalni. To taki zaawansowany poziom segregacji odpadów.
Nie sposób w jednym artykule opisać wszystkie aspekty używania zapraw. Należy jednak wspomnieć o tym, że kolejność ich stosowania ma znaczenie. Jeśli chcemy nasączyć tkaniny zaprawą przed barwieniem, musimy je wygotować w wodnym roztworze danej substancji. Taki proces nazywamy bejcowaniem. Natomiast kiedy dodajemy preparatu do właściwiej kąpieli barwierskiej, mamy do czynienia z zaprawianiem symultanicznym. Wówczas tkaniny można farbować w formie surowej. Istnieją nadgorliwcy, którzy najpierw bejcują włókna, a potem jeszcze dosypują magicznych dodatków do garnka z kolorową cieczą. Ach, tak na zapas, żeby jeszcze lepiej chwyciło. W każdym z wymienionych przypadków uzyskamy inne rezultaty kolorystyczne. Nie będą one diametralnie różne, ale gołym okiem zauważymy inną tonację barw.
Żeby nie być gołosłowną, przygotowałam takie dwa zestawienia. Kolory pochodzą odpowiednio z łusek cebuli zwyczajnej (tej złotej) oraz korzenia marzanny barwierskiej. A tkaniny to głównie bawełna i linen, nieco jedwabiu oraz inne włókna roślinnego pochodzenia, takie jak eukaliptus i lotos. Jako jedyna zaprawa posłużył ałun, czyli siarczan glinu i potasu [ KAl(SO4)2 ] . Użycie go w różnych kombinacjach dało aż cztery komplety barw 😉 Zobaczcie, jak obecność ałunu w garnku z docelową kąpielą barwierską wpłynęła na kolory! W przypadku cebuli stały się one dużo bardziej słoneczne, a w przypadku marzanny nieco bardziej morelowe.
A tutaj jeszcze kilka dowodów na to, jak użycie zaledwie dwóch substancji poszerza paletę kolorów 🙂 Zobaczcie, jak zmieniają się barwy pod wpływem ałunu i siarczanu żelaza, które dodawałam do garnków z kąpielą barwiącą. Widać bardzo dobrze, że obie zaprawy mają znaczące oddziaływanie na ostateczne wybarwienia. Nieraz są powodem wielkich niespodzianek.
P.S.
A czego ja używam? Jak wiecie z warsztatów, staram się ograniczać do minimum, a więc do ałunu oraz siarczanu żelaza. W przypadku indygo to trochę inna historia, bo wymaga wodorotlenku wapnia lub hydrosulfitu. O ile okazjonalne zajęcia z oparami metali nie szkodzą nikomu, o tyle codzienna praca w farbiarni naraża drogi oddechowe i śluzówkę gardła. Ponieważ sama się o tym boleśnie przekonałam, od pewnego czasu poszukuję alternatywy… I zdaje się, że znalazłam pewien organiczny, nieszkodliwy odpowiednik. Jak na razie robię próby laboratoryjne, trzymajcie kciuki!
***Zielnik ekonomiczno-techniczny przez Józefa Gerald-Wyżyckiego, Tom II, Wilno 1845