W białą sukienkę
Gustownie ubrana
Drobnym listowiem zdobiona.
Z dębem pod rękę
Bywa widziana
W mocne ramiona wtulona.
Zastanawialiście się czasem nad nazwami miesięcy w roku? Niektóre z nich są prostym odniesieniem do cyklu przyrody, jak choćby listopad, kwiecień, lipiec… A skąd wzięła się nazwa marca? Wcale nie od marzanny. Ani od marznięcia. Otóż Polacy poddali się wpływom łacińskim i jak większość Europy przejęli nazwę Martius, wywodzącą się od rzymskiego boga wojny. Dlaczego właśnie od boga wojny? Ano ponoć właśnie w tym okresie roku, dopiero po ustaniu mrozów, można było przeprowadzać operacje wojskowe…
Staropolska nazwa trzeciego miesiąca brzmi brzezień. Nasi przodkowie żyli zgodnie z rytmem natury, byli z nią blisko, znacznie bliżej niż my. Etymologia słowa brzezień wywodzi się od brzozy. I należy wspomnieć, że nie chodzi wcale o zielenienie się drzewa na wiosnę, lecz o popularne na całej słowiańszczyźnie spuszczanie soku brzozowego – oskoły. Właśnie w marcu najczęściej drzewa zaczynają puszczać soki. Warto zwrócić uwagę na to, jak sąsiednie narody nazywają marzec do dzisiaj:
– na Białorusi to Сакавік (Sakavik).
– na Ukrainie to Березень (Berezenʹ)
– w Czechach to Březen
Według A.Fishera („Rośliny w wierzeniach i zwyczajach ludowych”) Mazurzy augustowscy nazywali oskołami cały czas wczesnej wiosny. Mając tyle potwierdzeń w żywym języku, łatwo zauważyć, jak ważny dla tej części Europy był i jest marcowy sok brzozowy 🙂 Na naszej szerokości geograficznej nie tylko brzoza daje sok, ale również klon, grab, a nawet olcha. Oskoła brzozowa jest słodkawa i dawniej Słowianie używali jej bardzo powszechnie jako napoju. Jako że soki z drzew zawierają wiele witamin oraz minerałów, poprawiają odporność i są idealnym wzmocnieniem dla ludzkiego organizmu po zimie. Wygląda na to, że natura wymyśliła dla nas najlepsze rozwiązania i należy tylko podążać za jej wskazówkami…
Czy sami spuszczacie soki z drzew? Pozyskiwanie ich wcale nie jest trudne, polecam szeroki wpis na ten temat na blogu u Łukasza Łuczaja (link do artykułu)
Gatunków brzozy wyróżnia się na świecie kilkadziesiąt, nawet do stu. W Polsce najpopularniejsze są brzoza brodawkowata oraz brzoza omszona. O znaczeniu brzozy dla ludzi można pisać wiele. Nie będę rozwodziła się na temat leczniczych właściwości drzewa, którego kora oraz liście były i są nadal stosowane w zielarstwie. Ani o licznych legendach ludowych z nim związanych. Ani o bogatej symbolice. Dzisiaj, poza sezonowym, świeżym i pysznym sokiem, interesują mnie barwy 🙂
Brzoza brodawkowata (Betula verrucosa Ehrh) zwana też brzozą zwisłą, jest dla farbiarza wspaniałym surowcem. Po pierwsze dlatego, że ogólnodostępnym i łatwo rozpoznawalnym. Po drugie, przyjemnym do zbierania – bo nie pokłujemy się ani nie pobrudzimy. Po trzecie, wydajnym – nie trzeba zebrać wiele, by osiągnąć nasycone kolory. Po czwarte, pachnącym przy gotowaniu. Brzozy rosną powszechnie na terenie całego kraju. Trudno też pomylić ten gatunek z innymi, dzięki wyróżniającej go białej, łuszczącej się korze. Surowcem barwierskim są liście oraz kora drzewa. Kory jeszcze nie próbowałam – ogólnie mam opory przed zbieraniem kory drzew. Nie da się tego zrobić humanitarnie dla żyjącego drzewa, bo łatwo je narazić na ataki grzybów. Najlepiej byłoby zbierać korę z pędów drzew ściętych przy wyrębach. Myślę, że kiedyś się przemogę i wybiorę się na poszukiwania kory brzozowej, może na terenie wycinki?
Co innego liście – zaopatrzenie w nie jest proste jak bułka z masłem. Oczywiście nie muszę przypominać, że nie obrywamy wszystkich liści danego drzewa, jedynie mały procent [maksymalnie 10%]. W kolejnym sezonie wybieramy inne drzewa, żeby poprzednie mogły odpocząć.
Liście brzozy brodawkowatej można zbierać wczesną wiosną, gdy tylko się rozwiną albo pod koniec sierpnia. Pierwszy okres zbioru gwarantuje bardziej zielonkawe odcienie wybarwień, szczególnie stosowane na świeżo. Zbiór sierpniowy daje nam mocno rozwinięte liście, które można zasuszyć i będą źródłem koloru nawet po wielu miesiącach. To moje ubiegłoroczne zbiory z sierpnia, liście zbierałam na wsi w woj. łódzkiem.
Suszone liście naturalnie się kruszą, dzięki czemu daje się z nich „wyciągnąć” jeszcze więcej barwnika. Wystarczy je zalać zimną wodą i stopniowo podgrzewać, aż do gotowania. Najlepiej długo, przez minimum 2 godziny. Podążając za recepturami Weroniki Tuszyńskiej, należy kąpiel doprowadzić do wrzenia, przecedzić i tak gotować wraz z tkaninami/przędzą 30-60 minut. Moje doświadczenia też pokazały, że liście brzozy lepiej odcedzić. Głównie dlatego, by nie zajmowały miejsca w kotle, ale też by uniknąć plam z liści przyklejonych do tkaniny. Szczególnie w momencie rozwijania kąpieli siarczanem żelaza – takie ciemne już zielska mogą zostawić zielone, a nawet czarne ślady. Wiele surowców roślinnych w miarę namoczenia opada na dno kotła, ale brzoza nawet po kilku godzinach gotowania utrzymuje się na powierzchni.
W przypadku liści świeżych, wiosennych, które dopiero za niedługo będziemy mogli zebrać, polecam unikać wrzenia kąpieli. W zbyt wysokiej temperaturze łatwo rozkłada się chlorofil, odpowiedzialny za zielonkawy odcień. Używając sierpniowych liści i tak dążymy do żółcieni, więc wysoka temperatura nie zaszkodzi. Nie ma też znaczenia dla koloru, czy dojrzałe, późnoletnie liście są świeże, czy suszone.
Same liście nie dają spektakularnych wybarwień. Blade beże i płowe brązy (fot. 1). Najwięcej koloru osiągamy dzięki stosowaniu zapraw. Dodanie do kąpieli ałunu powoduje piękne, soczyste i bardzo nasycone żółcienie. Raczej cytrynowe niż słoneczne (fot. 2). Kolor po dłuższym czasie może nieco zblednąć, ale wciąż jest piękny. Rozwinięcie kąpieli siarczanem żelaza pozwala osiągnąć piękne, ciepłe zielenie (fot. 3). Na wielu tekstyliach o różnych splotach i włóknach kolor jest podobny, zobaczcie sami. Próbki na zdjęciach są lniane, bawełniane, jedwabne i wełniane.
A oto przykłady rzeczy farbowanych liśćmi brzozy brodawkowatej podczas moich warsztatów. Torba biała, baza żółta z ałunem, a na niej zieleń po siarczanie żelaza. Jak widać, mając do dyspozycji jedną kąpiel barwierską z jednej tylko rośliny, już możemy osiągnąć ciekawe efekty, a nasza paleta kolorów zaczyna się od kremowej bieli, przez żółty, oliwkowy, aż do zieleni.
P.S.
Utwór liryczny na początku nosi oczywiście tytuł „Brzoza”, a napisał go znajomy poeta, miłośnik i baczny obserwator przyrody, Wiesław Bystry. Pan Wiesiu jest mieszkańcem wsi, z której pochodzi wiele moich zbiorów roślinnych 🙂